Jest dupiato. Dupiatość tego tygodnia jest tak głęboka, że aż niemożliwa do ogarnięcia. Troszkę smutne.
Tak sobie myślę, że ja na prawdę nie wiem po cholere mi ten blog, ale chyba po to, że czasem człowiek ma potrzebę coś napisać, a nie chce mu się ręcznie.
Wakację się kończą. Martwi mnie moje bojowe nastawienie i szczera chęć powrotu do szkoły. W głowie mi się poprzewracało. Minie miesiąc i od nowa będę narzekać. W związku z końcem wakacji może czas na jakieś mini podsumowanie.
W zasadzie moje wakacje można by wystartować już w Egipcie. I to był ten najlepszy okres. Nie musiałam robić absolutnie nic. Byłam tylko ja, leżak, słonko i muzyka na zmiane z książką. Problem tylko w tym, że ja mogę wytrzymać tak tydzień, ale dwa... to już wyzwanie. Wyjazd na plus, chociaż minusem były trzy dni spędzone u arabskiego dentysty, który wyglądał jak nasz jedwabisty, polski Stachurski tylko z ciemniejszą twarzą. Gadanie z wielkim szefem policji też nie było zbyt przyjemnie.Oglądałam za to mecz z Angolami, którzy byli straszliwie nudni i apatyczni. Nie to co Niemcy. Problem w tym, że oni reagowali żywiołowo, a ja byłam w tym meczu za Australią. Mimo wszystko ranking na Top Głupotę wygrywa krem przyspieszający opalanie na 35 stopniach. Niezbyt to było mądre, a i nie chodziło się najlepiej ze spalonymi nogami. W samolocie były turbulencje, ale kiedy wszyscy trzymali się kurczowo foteli ja czytałam 'Osobowość ćmy' Grocholi. Jak mam zginąć to przynajmniej robiąc coś przyjemnego.
Pierwszy weekend wakacji spędziłyśmy na Wandzie. Rych poznał co to 'męski sport' i ludzie, ktorych dotychczas uważała za prawdziwych mężczyzn zmienili się w jakiś takich 'przychlastów'. Mecz z KMŻ-tem przerżnęliśmy, ale atmosfera była fajna. Akcja Kudryashova zamykającego na prostej przeciwnika (nie pamiętam jak on sie nazywał) mistrzowska, niebezpieczna, ale skuteczna. Akcja z wyżej wymienionym panem 'hop do przodu' była troszkę zaskakująca i krępująca, ale w sumie tego można było się po nim spodziewać. Wkurza mnie tylko, że dałam się mu zawstydzić i miał powód, żeby mieć ze mnie ubaw. Następnym razem wygram ja!
Lipiec. Praktyka dziennikarska w siedzibie TVN-u to coś czego się nie zapomina. Nie żeby było męcząco bo było wręcz nudno, ale dziennikarze to przeuroczy ludzie, którzy bardzo wprost mówią co myślą. Razem z Burdą bujałyśmy się samochodem TVN-u i jeździłyśmy na 'setki'. Oprócz tego pan od sportu udzielił nam złotej rady, że żeby być dziennikarzem 'trzeba mieć grubą dupę'. Pomijając metaforę, a biorąc to dosłownie, przynajmniej ja się nadam.
Tydzień spędzony w Ptaszkowej był cudowny jak co roku zresztą. Odkryłyśmy, że Rych gada przez sen, przeprowadziłyśmy sprawną akcję ewakuacyjną o 2 w nocy oraz wymyśliłyśmy naszą najlepszą studniówkową opcję. Szkoda tylko, że 'owa opcja' złamała nogę tydzień później (brawo masterze!) co uniemożliwiło spotkanie i przedstawienie mu naszego pomysłu. Poza tym spędziłyśmy jeden, deszczowy dzień w pidżamach co chyba nie było zbyt komfortowe dla Łukasza (brata Agi) oraz oglądając Vivę. Łukaszek się speszył jak Aga zapytała go o to czy pociąga go Lady Gaga. Chciała po prostu znać męski punkt widzenia. Byłyśmy też na Małopolska Trip bo wybrałyśmy się z Nowego Sącza do Zakopanego, a po przyjeździe okazało się, że nie mamy czym wrócić, a następny autobus jest o 5 rano następnego dnia. Nie przejęłyśmy się zbytnio i spotkałyśmy się z Dorotą i Kasią. Dorota hiphopowała, grało Mazowsze, a po polsku trudno mówić. Zostałam też (olaboga) raperską niunią. W końcu wróciłyśmy do Nowego Sącza jadąc połączeniami Zakopane-Kraków, Kraków - Krynica. Zupełnie na około. Ale w Szwagropolu jechał z nami blondyn w niebieskich najkach. Bardzo atrakcyjny, ale totalnie aspołeczny. Czymże jest on wobec urody wujka Piotrka? Niczym. Wujek Piotrek jest przystojny i miły i szkoda, że spóźniłyśmy się na przejazd z nim traktorem. Poza tym Aga ma też ślicznego, małego kuzyna Szymka.
Tydzień w Limanowej był pozytywny tylko ze względu na MŚ, Michała, zakupy ślubne Iwki i 'Lawendowy Pył' (piękna książka, na prawdę polecam). Nuda, nuda i jeszcz raz nuda, ale przynajmniej w miłym towarzystwie. Byłam tylko cholernie zła, że nie pozwolili mi wrócić na mecz, ale i tak lało i było nieciekawie więc przyjmijmy, że wybaczam.
Sierpień. Zaczęło się beznadziejnie, bo 5 był trening punktowany z Turbiną, a ja wtedy byłam w Chorwacji. Wkurzyło mnie to niemiłosiernie i juz wtedy nie podobał mi się ten wyjazd. Ale wyjechałam... bo przecież nie miałam innego wyjścia. Chorwacja jest piękna i zapewne jest tam co robić, kiedy jedzie się ze znajomymi. Swoimi znajomymi. Nie znajomymi twoich rodziców i mlodszej siostry. Tak więc byłam albo skazana na towarzystwo czterdziestolatków albo czternastolatków. Wolałam książki. Już pierwszego dnia okazało się, że przeznaczenia się nie oszuka, ale o tym pisać nie będę, wystarczy, że muszę o tym myśleć. Odkryłam, że panicznie boje się pływania na łodziach i dlatego nie wsiądę już w życiu na żadną. Podobał mi sie pan lodziarz w knajpie, ale potem zauważyłam, że jest uderzająco podobny do Łukaszka i to mnie trochę odrzuciło. Nie żeby było z nim coś nie tak, ale to jest na Boga młodszy brat mojej przyjaciółki! Była też urocza drużyna akrobatyków sportowych i koncert zespołu, którego wokalista świetnie wykonał 'I believe in miracles'. Jednego dnia udało mi się nawet obejrzeć w knajpie kawałek konkursu w Courchevel. W życiu bym nie pomyślała, że widok Pointnera i Kruczka może tak człowieka uradować. Hitem wyjazdu i tak moim zdaniem była wiśniówka w chorwackiej melinie. Jak nie lubię alkoholu tak wiśniówka była cudowna.
Po powrocie, w domu spędziłam jakieś 24 godziny. W poniedzialek obiecałam Rychowi zakupy, a że miałam totalnie zjebany, że już tak wprost powiem, humor to spędziłam pół dnia na sprzątaniu i ubieraniu się (nie mogłam sie zdecydować na coś konkretnego). Na shake'u wypłakałam wszystkie swoje żale Ryniowi w rekaw i nie żeby zrobiło mi sie lepiej, ale chociaż miałam świadomość, że wie o tym ktoś jeszcze oprócz mnie (dziękuję :*). We wtorek ruszyłyśmy do Wisły. Bardzo negatywne nastawienie nie przeszkodziło mi w spakowaniu wszystkiego co 'mogło być potrzebne' więc plecak był ogromny. Kiedy budzik zadzwonił o 4 rano pomyślałam tylko 'K**wa, skaczcie sobie sami, idę spać' ale przyjaźń jest przyjaźnią więc mając na myśli mojego Rycha wstałam i pojechałam na dworzec. Pech chciał, że autobus jechał z Lublina i spotkałyśmy naszą ulubioną koleżankę. Zdarza się. W Bielsko Białej Rych zorientował się, że Bielsko Biała nie jest Białką Tatrzańską. Chciała też krzyknąć do kierowcy, żeby skręcił w prawo do Rybnika. Cóż, pokaż coś dziecku, a zaraz chce do ręki. Kiedy juz dojechałyśmy na dworzec i zjadłyśmy po bułkce od mamuni, jakimś cudem doszłyśmy na naszą kwatere. Obijałyśmy się cały dzień i poszłyśmy 'zwiedzać' to zacne miasto. Wieczorem byłyśmy z Rychem na urodzinowym Desperadosie, po którym Domice zrobiło się weselej i opowiadała o swoim kochanym braciszku i patelniach teflonowych. Potem przyszła fala załamania, ale to nic bo Rych zaczął gadać po angielsku więc szłyśmy i rozmawialyśmy po angielsku na co jakiś podsłuchujący nas młodzieniec krzyknął 'Yeah! And Crunchips!'. W środę wybrałyśmy się po mapę i zostałam GPSem. Mój zmysł orientacji z wiekiem się nie pogorszył i zaprowadziłam nas do Małyszowej Galerii. Tam byłam zła bo nie pozwolili mi zrobić zdjęcia Kryształowej Kuli, co nie zmienia faktu iż i tak byłam przeszczęśliwa, że mogę zobaczyc je na żywo. Potem z pomoca mapy ruszyłyśmy na Malinkę. Droga była nudna i dluga więc śpiewałyśmy po drodze i hitem wyjazdu stało się 'Wszystkie drogi prowadzą do Mrągowa'. Na skoczni byłyśmy w złych humorach bo wszystko wyglądało beznadziejnie na dzień przed zawodami, ale może to tylko nasze nienajlepsze samopoczucie. Jak cywilizowani ludzie zakupiłyśmy bilety i jechałyśmy na górę kiedy pani krzyknęła do nas 'ZDJĘĘĘCIEEE!'. Nawet na nie nie patrzyłyśmy bo i bez tego mogłyśmy wyobrazić sobie nasze miny. Na górze jakiś facet kazał dziecku pocierać poręcze bo 'może Małysz ich dotykał'. Idąc jego przykładem wytarłam brudne ręce w ławeczkę na górze. A niech jakiś Morgenstern czy inne 'auery' też mają coś z życia i wetrą się w mój brud. W drodze powrotnej potrącili by mnie Ukraińcy, ale jasne chłopaki przecież to moja wina bo szłam POBOCZEM. Byłyśmy głodne więc poszłyśmy do knajpy, chciałam wyjść od razu jak usłyszałam 'dziewczynko sprężynko daj się pocałować, ja chlopiec sportowiec nie będziesz żałować', ale głód był silniejszy od niechęci. Złożyłyśmy kulturalnie zamówienie po czym babka z uśmiechem mówi do nas 'Przykro mi, ale nie ma'. Trzymajcie mnie ludzie. Ostatkiem sił doszłyśmy do miasta na szaszłyka. Wieczorem byłyśmy na chlebowych zakupach i spotkałyśmy Słoweńców, już trzeci raz jednego dnia. W czwartek były kwalifikacje, ale czym są kwalifikacjie wobec niesamowicie przystojnego kierowcy, który zamiast nawrzeszczeć na mnie po tym jak właże na pasy pisząc smsa i nie patrze na drogę, posyła mi taki uśmiech, że mogłabym mu zginąć pod kołami. Pod skocznia kupiłyśmy bilety i spotkalyśmy nasza kochaną Anetkę oraz Justynę, Zuzę, Anetę i Asię. Nie żebym była totalna ciotą, ale ratując Agę spod kół samochodu rozwaliłam bilety na kwalifikacje. Panowie z ochrony dali się jednak zbajerować i wpuścili nas bez problemu. Raz świeciło slońce, raz lało. Chciałyśmy zaklinać deszcz tańcem do Ramaya, ale siara w pierwszy dzień nie jest dobra. Tak jak i udawane współczucie. Generalnie nic się nie działo, ale wymieniłam z Anetą wszelkie możliwe plotki, a Aga odkryła, że jak do kibla to drugi od lewej bo tam był Hofer. Załamałam się. Z zawodów miałyśmy jechać autobusem, ale najbliższy był za 40 minut więc ruszyłyśmy z buta i jeszcze zdążyłyśmy na rozdanie numerów startowych, które w gruncie rzeczy było nudne jak flaki z olejem, ale ludzie fajnie krzyczeli. Następny dzień był depresyjny bo skończylam 18 lat. Miło, że moja kochana, pracująca kuzynka obudzila mnie smsem już o 7 rano. Poszłyśmy z Agem na urodzinowy Puchar Mistrza, który był tak ogromny, że ciężko było go zjeść, a potem Aga w zupełnej tajemnicy kupiła dwa ciastka i szukała świeczek. Wielka tajemnica. Jak wróciłyśmy wywaliła mnie do łazienki,a kiedy wróciłam na stole staly dwie muffinki ze świeczkami. Nawet świeczki się paliły! Życzenia bla bla bla i standardowe 'można cię już legalnie pieprzyć'. Dostałam słonia, który z racji tego, że wtedy miałam dzień gwiazdorzenia został moim sługą uniżonym i otrzymał zacne imiona. Aga zprezentowała mi też 'Pamiętnik' Sparksa (nawiasem mówiąc, wiem, że po prostu chciała go przeczytać i pożyczy ode mnie natychmiast jak skończę) oraz piękną bransoletkę, którą zgubiłam tego samego dnia, niech mnie szlag! W drodze na zawody tym razem nic mnie nie przejechało, ale za to wracałyśmy do domu po bilety, których zapomniałyśmy. Pan z szaliczkiem powiedział do mnie zalotne 'Pani dzisiaj chyba zmarznie'. Co za kretynizm. Ochroniarze też robili sobie jaja, ale oni przynajmniej byli śmieszni. Na zawodach było cudownie! Kibice niesamowicie rozkręcali zabawę na naszym sektorze, a że Polacy grali pierwsze skrzypce w zawodach to było jeszcze lepiej niż zwykle. Dostałam smsa od mamy o treści 'Nowy Targ rządzi!'. Jak się potem okazało to była reakcja na Kubackiego, którego moja mama nowotarżanka, czy jak to sie tam mowi, została fanką. Mazurek na dekoracji niezapomniany i ciarki przechodziły. Wracając wpadłyśmy do naszego sklepu całodobowego po jogurt i standardowego desperadosa. Aga była zmęczona, piwo jej dopomogło i pisała wiersze o tematyce skoków narciarskich. Na szczęscie usnęłą zaraz po rymie 'Gregorze - pastorze' bo strach pomyśleć co mogłoby być dalej. W sobotę o dziwo było gorąco jak skurczybyk.Idąc na skocznie tańczyłyśmy 'Waka Waka', śpiewałyśmy 'Wszystkie drogi prowadzą do Mrągowa' oraz Enrique. Odśpiewałyśmy też rytualne 'I can't wait to see you again'. Przed zawodami znowu szaszłyk. Siedziałyśmy w knajpie z muzyką biesiadną. Jakiś starszy pan tańczył i śpiewał 'Majteczki w kropeczki', a panie przed nami rozmawiały o chłopakach 'Ja do niej mówie, Maryśka, ty go pierwsza w usta nie całuj bo cię rzuci!'. Wisła to uzdrowisko, jest dużo starszych ludzi. Na skoczni spotkałyśmy nasze dziewczyny. Zawody jak zawody, nie będe spisywać wyników bo kto był ten wie kto nie był niech zobaczy na skijumping. Po konkursie Aga robiła jakieś fotki i nie chciała iść na jednego chociaż jej śpiewałam. W końcu wylazłyśmy stamtąd i po drodzę w korku szłyśmy z Austriakami, znaczy oni jechali w korku my szłyśmy obok, mina Agi kiedy machała do wkurwionego Schlierenzauera była wręcz niezapomniana, jego miny nie widziałam bo tarzałam się ze śmiechu, ale podobno odmachał. Jego fart bo musiałabym go znielubić już do końca, a tak zachował resztki mojej sympati. W centrum walnęłyśmy ogromną góralską pizze, po ktorej nie mogłyśmy się ruszyć. Aneta napisała, że idą do Sofy więc poszlyśmy też. Spotkałyśmy się po drodzę. Posłużyłam Anecie za psa przewodnika, ale kasę z bankomatu jakimś cudem pobrałyśmy. W Sofie się obijałyśmy i nic się nie działo, a hitem było 'Jeeeej, skidżampersi! Gramy?!'. Kocham ludzi. Zmyłyśmy się stamtąd szybko, jakiś gość po drodzę życzył nam miłego wieczoru, więc poszłyśmy do sklepu i kupiłyśmy piwo. Tak właśnie wygląda nasze picie tzn. kupujemy piwo, ale cóż. Było około 3 w nocy kiedy Aga kazała mi sie pakować. Niestety moja siła nie była wprost proporcjonalna do wytrzymałości szafy i wyrwałam szafowe drzwi z zawiasów. Całą noc ją naprawiałyśmy, a i tak się nie udało. Aga niby była zła a i tak wiem, że myślała o tym w kategoriach 'Gdyby był Bartek to by....'. Nawet nie chce o tym myśleć. Po nieprzespanej nocy i akcji 'czemu nie śpisz?' 'Bo trzymam szafę' skruszona ruszyłam do pani właścicielki powiedzieć jej o tym 'nieszczęśliwym wypadku'. Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać kiedy powiedziała mi 'Ona tak czasem ma. Nie szkodzi. Mąż zaraz naprawi.'. I po co ja zerwałam noc? W drodze powrotnej było nudno i śpiąco.
W poniedziałek poszłyśmy na kręgle z Mariuszem i Piotrkiem oraz próbowałyśmy poderwać niesmowicie męskiego gimnazjalistę. Może nawet byłby chętny, ale byłyśmy z dwoma facetami i się spłoszył. Grałyśmy też w bilard. Nie pytajcie jak mi poszło.Wieczorem oglądałam mecz Marmy ze Startem. Jakaś powtórka była. Załamałam się, że jestem w takim wieku, że juniorzy są ode mnie młodsi.
W sobotę przyjechały Aneta z Hankusikiem i było wesoło. Strach pomyśleć co będzie jak uda nam się wybrać na ten CoC za miesiąc. Kaśka stwierdziła, że Rych wygląda jak Stjernen i Rych do końca dnia patrzył w lustro i szukał podobieństwa. Oprócz tego Kaśka podrywała w autobusie jakiegoś uroczego blondyna, który był biedny, a największe jego nieszczęście polegało na tym, że spodobał się Adze i Anecie. Hankus zrobił sobie zdjęcie z betoniarką. Ona kocha betoniarki. Wieczorem przeprowadziłyśmy z Ryniem wielkie skokowe śledztwo tzn śmiałyśmy się czytając komentarze na blogach i wielkie bulwersy ludzi. Mnie to lata i powiewa. Potem było mniej weselej, ale to jest jedna z rzeczy o których w takich miejscach jak to się nie piszę. W nocy coś straszyło w domu. Coś okazało się być kiszącymi się ogórkami. Aga przeżywała też spoconego Bartka, a ja stwierdziłam, że lubię jak chłopak jest taki 'hop do przodu'. W niedziele standardowo spóźniłam sie do kościoła. Jak wróciłam miałam problem egzystencjalny bo na eurosporcie były zawody w Hakubie, a na canal + GP w Gorican. Wybrałam Gorican w przerwach przerzucając na Hakubę. Nie był to zbyt dobry wybór bo w Gorican nie było naszych w finale, a w Hakubie Stoch i Kubacki na podium. Nie każdy wybór w życiu jest dobry. Potem poszlyśmy z Rychem na wielkie zakupy, z których przyniosłam lakier do paznokci i aplikator do cieni. Plus jest taki, że znalazłyśmy dwie ładne tuniki, tylko jeszcze nie wiem ktorą chcę. Się pomyśli i się kupi. Wieczór spędziłam z Noah i Allie czytając 'Pamiętnik'. Coś czuję, że ta cholera go zostawi i wyjdzie za Lona. Kobiety w książkach to idiotki.
Rozpisałam się, że łooo, ale w sumie i tak nie mam co robić, a tego pewnie nikt oprócz Rycha nie przeczyta. Serdecznie Cię pozdrawiam, Ryniu.
eh.. ten jedzien dzień już mnie nie zbawi ;(
OdpowiedzUsuńCzyli od nowa bo ostatnie komentarze nie nadawaly sie do publikacji hahaha
OdpowiedzUsuńBylo cudownie.
Trzymalysmy szafe!
Szafa szafa szafa!
Kocham szafy i ciesze sie ze nie mam rozsuwanej!
Kocham tez ciebie i Hankusa! Notka dluga, ale lezalam pod biurkiem i plakalam ze smiechu na wspomnienie tych wszystkich chwil! A na Cocu! BEDZIE JESZCZE LEPIEJ! A w ogole to ja Ryn ale podpisze sie jako anonimowy bo chce byc jak skokowa laska!